środa, 25 marca 2015

Powiedz wilkom, że jestem w domu - Carol Rifka Brunt

Książka piękna na zewnątrz i w środku, tyle mogę na początek powiedzieć.

OPIS 

Mistrzowska, wzruszająca opowieść o stracie i nadziei. Wielka odwaga autorki w mierzeniu się z bólem młodej bohaterki. Obie wychodzą z tej próby zwycięsko.

June, bohaterka powieści, wrażliwa nastolatka przyjaźni się z wujem Finem. Gdy wuj umiera, wraz z nim odchodzi cały świat. Powieść pokazuje przejście ze świata dzieciństwa do dorosłości, uczy jak na nowo budować samego siebie, jak odnaleźć się w sytuacji straty. Problem AIDS, społeczne wykluczanie, bezsilność a jednocześnie nadzieja tworzą niezwykłą emocjonalną kompozycję, która sprawia, że wzruszony czytelnik uzna tę powieść za ważny głos w dyskusji o psychologii okresu dojrzewania.

RECENZJA 

Do tej książki zdecydowanie skłonił mnie tytuł. Na drugim miejscu była okładka, potem opis. Może zacznijmy od głównej bohaterki.

June nie jest taka jak inne dziewczyny w jej wieku. Nie maluje się, nie ma problemów sercowych. Ona po prostu nadal chce być dzieckiem. Szczerze powiem, że ją polubiłam. Wiedziała, czego chciała, umiała przenieść się w świat marzeń, ale też stąpać twardo po ziemi. June jest skromna, miła, ale też intrygująca! Wszystko w jej świecie jest na swoim miejscu. Do czasu.

Kiedy umiera jej ukochany wujek Finn, jej życie się zmienia. Na światło dzienne wypływają dziwne sprawy, dziwni ludzie. June stara się w tym wszystkim odnaleźć i znaleźć sposób, żeby dowiedzieć się jak najwięcej o zmarłym wujku.

Książka jest wzruszająca, porusza ciężkie tematy. AIDS w 1987 był tematem tabu, więc możemy obserwować reakcje ludzi, którzy albo brzydzą się osobami chorymi, albo im współczują, albo robią wielkie zamieszanie wokół chorych.

"Nie wydaje mi się, żeby Bóg mógł stworzyć chorobę, która zabija ludzi tak dobrych jak Finn, a jeśli tak właśnie było, to nie ma mowy, żebym miała oddawać mu cześć"
Mogę powiedzieć, że nie tyle nudziłam się w niektórych momentach, ale zajmowało mi trochę więcej czasu i potrzeba było nieco więcej chęci, by przez nie przebrnąć. Powieść jest piękna, to prawda, aczkolwiek niektóre momenty wydawały mi się przedłużane na siłę. Jednak to nie zmienia faktu, że bardzo miło czytało się "Wilki".

Polecam powieść wszystkim, którzy mają więcej czasu, żeby ją przetrawić, w dobrym sensie oczywiście. Nie pożałujecie tych chwil wzruszenia, mimowolnych uśmiechów i czasu spędzonego na czytaniu.

"Nie wiedziałaś? Na tym właśnie polega sekret. Gdy człowiek akceptuje samego siebie i zadaje się tylko z najlepszymi z możliwych osób, śmierć wcale nie jest straszna."
Podsumowując - "Powiedz wilkom, że jestem w domu" nie jest książką z wybuchami, pościgami i burzliwymi romansami. To historia o niezwykłym życiu zwykłej dziewczynki, która wciągnie niejednego czytelnika oraz zasmuci nawet najtwardsze osoby.

OCENA
5/6

poniedziałek, 9 marca 2015

Mara Dyer - Michelle Hodkin

Zazwyczaj nie zwracam uwagi na okładki książek. Są ładne, są brzydsze, czasem je uwielbiam, czasami staram się na nie nie patrzeć. Ale ta okładka, TA OKŁADKA MA MOJE SERCE! Tak samo jak pozostałe z tej serii.
A teraz przejdźmy do rzeczy:

OPIS

Światowy bestseller czytany przez miliony czytelniczek zakochanych w parze bohaterów.
Każdy kryje w sobie tajemnicę, wystarczy ją obudzić.
Kim jest Mara Dyer?
W tajemniczych okolicznościach giną dwie dziewczyny, przyjaciółki głównej bohaterki. Wygląda na to, że ich śmierć została przepowiedziana, ktoś wiedział co si się wydarzy.
Powieść z paranormalnym twistem i przesłaniem: pozory mylą. Spodoba się nastolatkom płci żeńskiej, szczególnie, że główna bohaterka – wbrew przestrogom - zakochuje się w najbardziej nieodpowiednim i intrygującym chłopaku ze szkoły.

RECENZJA

Bez bicia przyznam, że nie byłam pozytywnie nastawiona do tej książki. Wiele osób ekscytowało się samym romansem, a i opis niezbyt mnie zachęcił, no bo, błagam, ile już było książek o zakochaniu się w nieodpowiednim bohaterze? Od razu nastawiłam się na kolejnego złego chłopca i zakochaną w nim wnerwiającą bohaterkę, która sama nie wie, jak zrobić krok.

No cóż, tym razem się pomyliłam.

Marę zaczęłam czytać wieczorem, a skończyłam na drugi dzień. Wciąga, wciąga bardzo. Hodkin nie zanudza, nie stworzyła też bezsensownego romansu, który wyglądałby tak, jak setki pozostałych. Ta powieść była dla mnie chyba największym zaskoczeniem tego roku (mamy dopiero marzec, zobaczymy, czy coś ją pobije).
Czytało się ją naprawdę przyjemnie. Spodobało mi się ukazanie, hm, problemów psychicznych. Czasami nawet czytelnik nie wie, co jest prawdą, a co nie, dopóki nie przeczyta wyjaśnienia.

Może teraz trochę o postaciach. Mara Dyer, dziewczyna po przejściach, która... tak naprawdę nie nazywa się Mara.

Naprawdę nie nazywam się Mara Dyer, ale mój prawnik powiedział, że powinnam się na coś zdecydować. Na jakiś pseudonim. Nom de plume.  - to pierwsze zdanie.

Jest inteligentna, pomocna, czasem ma cięty język. Nie jest to bohaterka, którą bezgranicznie polubiłam, ale nie jest też z tych, które doprowadzały mnie do białej gorączki. Gdyby była prawdziwą osobą, spokojnie mogłabym się z nią "zakumplować". Jednak irytowało mnie to, że wolno łapała niektóre rzeczy. Chociaż może to ja za szybko się domyślałam?

Noah Shaw. Noah Shaw. Noah. Czy ja muszę mówić coś więcej niż to, że ten chłopak jest moim ulubionym sarkastycznym dupkiem, zaraz po panach zwących się Jace i Will Herondale? Może zamiast jakże wyszukanego "dupek" powinnam użyć słowa "wypierdupek", którym nazwała go sama Mara Dyer. No cóż, słowo pasuje idealnie.

- Chyba miałaś na myśli wypierdka? - zapytał z rozbawieniem.
- Nie - odpowiedziałam, tym razem głośniej. - Właśnie wypierdupka. Dupowatego wypierdka, dupka koronnego, ukoronowanie intelektualnej wypierdkowości. - wyrecytowałam, jakbym czytała ze słownika wulgaryzmów.

No tak.

Zaletą powieści jest również klimat. Mroczny, może nawet psychodeliczny. Czytając Marę, człowiek jest owładnięty przez specyficzne uczucie.

Reasumując - Mara nie jest żadnym tanim romansem, jak mi się zdawało. To cudowna powieść, która wbije w fotel swym zakończeniem.

Na dodatek, książka wcale nie jest taka prosta. Czytając, zauważyłam w niej niektóre rzeczy, które zdawały się łączyć z innymi. Sprawdziłam, i to faktycznie była prawda. Potem odłożyłam książkę, a do łączących się wątków wróciłam dopiero, gdy odwiedziła mnie moja Parabatai.
Zarwałyśmy noc na rozkładanie książki na części pierwsze, co było naprawdę fascynujące, bo ciągle odkrywałyśmy coś nowego. Wskazówki, ukryte przekazy, kombinacje.
Nie zdradzę szczegółów naszych poszukiwań, nie chcę wam psuć zabawy. Powiem tylko, że warto się w to zagłębić.

Reasumując po raz drugi - jeśli szukacie fascynującej lektury, trochę mrocznej, pełnej cudownych bohaterów i niezwykłych wydarzeń oraz tajemnic - sięgajcie po Marę Dyer. Osobiście jestem nią zachwycona.

OCENA
6/6

Cholera, chyba czas, żebym wreszcie zrecenzowała jakąś kiepską książkę. Za dużo szóstek mi się tutaj pojawiło :|
Trzymajcie się! c:

czwartek, 5 marca 2015

Król Kruków - Maggie Stiefvater


O rany, jak dawno mnie tu nie było! Jednak ostatnio zaczęły mnie dręczyć wyrzuty sumienia, że ten blog został pozostawiony sam sobie. Także, zebrałam się, oto nowy post!

OPIS
Pierwszy tom magicznej sagi.
Jedna dziewczyna i trzech chłopaków.
Blue pochodzi z rodziny wróżek, jest medium do kontaktów ze światem zmarłych.
Gansey, Adam i Ronan, trzej przyjaciele w elitarnej szkoły dla chłopców, obsesyjnie poszukują tajemniczych linii mocy legendarnego Króla Kruków - Glendowera.
Z ich powodu pozornie ciche i spokojne miasteczko staje się scenerią niezwykłych wydarzeń.
Gdy razem z Blue trafią do magicznego lasu, gdzie czas płata figle, nic już nie będzie takie samo...
Przerażające tajemnice, mroczne rytuały, stare przepowiednie, wizje, duchy, ofiary, a to dopiero początek tej historii...

RECENZJA


Ze złapaniem tej książki było tak, że bardzo chciałam ją przeczytać, ale w końcu... cóż, zapomniałam. Dopiero wyłowienie jej w koszyku z przecenami w Media Markcie (och, jaka to była radość ze zdobyczy!) skłoniło mnie do przeczytania.
Zacznijmy od autorki - chyba jeszcze nie wspominałam, jak bardzo kocham Maggie? To już czwarta książka tej wspaniałej autorki, którą czytam. Czwarta książka, od której nie mogłam się oderwać. Jeśli na jakiejś powieści zobaczycie nazwisko "Stiefvater" - bierzcie.

No dobra, opowiedziałam swoje, pora na prawdziwą recenzję.
Już sam początek książki jest zaskakujący. Tym bardziej, że pierwsze zdanie brzmi:

Blue Sargent nie potrafiłaby powiedzieć, ile razy słyszała, że zabije miłość swojego życia.

Jednak to nie jest opowieść o miłości. Nie dajcie się zwieść.
Czytałam z zaciekawieniem, bo nagle tyle zaczęło się dziać. Maggie ma bardzo lekkie pióro, zręcznie opowiada historie, nie ma się wrażenia, że brniemy przez zarośla i plączemy się w wątkach.
Może teraz trochę o bohaterach - Blue, choć urodzona w rodzinie wróżek, sama nie posiada większego daru. Najbardziej przydaje się w zwiększaniu mocy swoich ciotek, albo matki. Dziewczyna jest naprawdę inteligentna i ciekawska. To bohaterka, którą naprawdę polubiłam, a jestem typem, który częściej wywraca oczami, gdy czyta myśli postaci.
Czas na chłopców. Gansey, Adam i Ronan. I Noah, który nie został wspomniany w opisie, co zawsze mnie denerwuje.
Chłopcy, chłopcy. Ech, wszyscy wiemy, jak to jest z fikcyjnymi bohaterami, nieprawdaż? Ci są uczniami elitarnej szkoły, za którą nie przepadają mieszkańcy miasta, Henrietty

Gansey miał świadomość, że niewiele rzeczy mogłoby bardziej ucieszyć mieszkańca Henrietty w Wirginii niż upokorzenie, które spotkało chłopaka z Aglionby. No, chyba że upokorzenie, które spotkało członka jego rodziny.

Gansey jest tutaj przewodnikiem swojej paczki. Jednak nie robi to z niego zaślepionego tym osła. To w sumie całkiem miły i mądry chłopak, żądny przygody i odkrycia linii mocy. Wszyscy nasi młodzi mężczyźni przypadli do mojego czytelniczego gustu. Po prostu nie dało się ich nie polubić!
Oczywiście nie myślcie, że wszystko z nimi będzie tak kolorowo. Przecież bohaterowie, których najbardziej lubimy zawsze dostają kopa. Wtedy mam ochotę zabrać ich od autora i przytulić.
No cóż, cieszyło mnie, że mogłam wyruszyć na poszukiwania razem z chłopakami z Aglionby.

Opowieść posiada momenty śmieszne, ciekawe, a czasami mroczne. Można było dostać gęsiej skórki podczas czytania. Poza tym, gwarantuję wam, że pod koniec książki będziecie siedzieć na łóżku/fotelu/krześle, czy nawet podłodze i tępo gapić się w ścianę. Zakończenie sprawia, że ma się ochotę od razu pobiec do księgarni i porwać kolejną część z półki. Niestety, aż do 18 marca jest to niemożliwe. Sama czekam od kilkudziesięciu dni, szczerze mówiąc, już nie mogę wytrzymać.

Maggie jak zwykle zachwyca swoim stylem. Stiefvater nie próbuje zmienić nastolatków w sztucznie grzeczne manekiny, pisze tak, jak jest. Czasem padają teksty, które wywołują u mnie niekontrolowany śmiech.
Podsumowując - jeśli macie ochotę na wciągającą lekturę z ciekawymi postaciami, która sprawi, że wasze serduszko rozpadnie się na kawałeczki, serdecznie polecam Króla Kruków!

OCENA

6/6